Część I dostępna jest tutaj: http://historia.nekla.eu/strona-1273-Artykuly%26nbsp%3BWSPOMNIENIE_O_STARYM_RYNKU_NEKIELSKIM_czI.html
CZEŚĆ II
Po przeciwnej stronie drogi, przy południowej ścianie Rynku, stoi długi parterowy budynek z nr 11 z dwoma frontowymi wejściami i trzyokienną facjatą, nad pierwszym wejściem wisiał szyld głoszący restaurację. Dom ten ma długie skrzydło od tej strony drogi wrzesińskiej, w którym mieściła się sala widowiskowo-zabawowa, całe te zabudowania należały do pana Hermana Arendta. Pan Herman był człowiekiem spokojnym, taktownym, prowadził restaurację i gospodarstwo rolne, zajmował się również handlem zwierzętami.
Następny dom z nr 12 parterowy, jednorodzinny, był własnością pana Drosla, emerytowanego nauczyciela, który dorabiał jako ajent ubezpieczeniowy. Wysoki, kościsty z lekko pochylonymi plecami i łysą głową, w szarym palcie z czarną teczką pod pachą, maszerował pieszo do okolicznych wiosek i ubezpieczał domy mieszkalne i zabudowania gospodarskie od ognia. W okresie wiosennym, nosił w swojej teczce oprócz polis, różne nasiona, sprzedawał je gospodyniom. Pan Drosel mieszkał z dwiema siostrami, starszymi paniami, przystojnymi, noszącymi ślady młodzieńczej urody i pełnej elegancji gracji. W dni świąteczne pan Drosel ubierał okrągły melonik, zakładał biały szal, a w rękę brał ozdobną laskę. To był taki dziewiętnastowieczny Pan.
Dom od strony wschodniej z nr 13 należał do państwa Józefy i Stefana Jarząbków, to był obszerny parterowy budynek. Pan Stefan mistrz rymarski prowadził warsztat, w którym szył skórzane uprzęże konne, robocze, świąteczne-ozdobne, siodła do jazdy konnej i różne inne potrzebne rzeczy. Pomagał mu w tym inwalida wojenny, pan Stanisławski. Państwo Jarząbkowie mieli ukochaną córeczkę Kazinkę, a pod koniec lat trzydziestych syna Czesława, później było jeszcze trzech synów. Pan Stefan, szczupły, wysoki, był dobrym mistrzem w swoim zawodzie, ale nie tylko, miał wrodzony talent muzyczny. Z dużym zamiłowaniem grał na skrzypcach, miał swoich adeptów, którzy chętnie korzystali z Jego talentu, przede wszystkim przekazał go swoim synom. W domu tym mieszkała również rodzina pana Pawluka. Postać pana Pawluka zjawiała się zwykle na placu rynkowym w czasie letnich upałów. Wysoki, ubrany w białą marynarkę i białą czapkę, miał biały wózek z lodami. Wszystkie dzieci chciały spróbować tych smakołyków.
Jednorodzinny, parterowy dom z nr 14 i zgrabną facjatką, należał do rodziny pana Nikodema Krotofila. Pan Krotofil był mistrzem drenarskim, przemierzał podmokłe łąki i pola, odpowiednią aparaturą, wyznaczał rowy odwadniające. Dorosły syn Józef, miał warsztat stolarski w podwórzu, córka panna Leokadia miła zawsze uśmiechnięta, zdolna, potrafiła sama uszyć swoje eleganckie sukienki, nie odmawiała w tym pomocy, swoim sąsiadkom i przyjaciółkom. W drugiej połowie lat trzydziestych, wyszła za mąż za pana Władysława Wiatra.
Rozległy parterowy dom z podwyższonym poddaszem z nr 15 należał do państwa Leokadii i Stanisława Waczyńskich. Pan Stanisław, wysoki wojskowej postaci, był zawsze bardzo zajęty, prowadził gospodarstwo rolne, oraz był urzędowym „rewizorem" mięsa, z ubitych sztuk pobierał próbki i badał pod mikroskopem na obecność strychnin. Był człowiekiem sumiennym, wszystkie swoje prace wykonywał dokładnie i starannie. Państwo Waczyńscy mieli pięciu synów, wszyscy o słowiańskich imionach i córkę Halinę. W domu tym panował trochę wojskowy rygor, dwóch staszych synów pracowało już na posadach, trzej pozostali uczyli się pomagali Ojcu w gospodarstwie. Rodzinę tę opisał pięknie, siostrzeniec pana Stanisława, pan Zbigniew Makuszewski w swojej książce pod tytułem ,,Od berbecia do rupiecia..." na str. od 22 do 30. Pozostał w pamięci ówczesnych mieszkańców Nekli, pogrzeb syna państwa Waczyńskich, Zbigniewa, zmarł w 1938 r. na zapalenie płuc, na swojej placówce pracy. Przywieziono metalową trumnę z okienkiem w wieku, przez tę szybkę żegnała się z Nim najbliższa rodzina, narzeczona i licznie zebrani przyjaciele. Ciężko było żegnać tak młodego człowieka.
Dobrze osiadły, parterowy dom z nr 16 należał do państwa Katarzyny i Franciszka Wiatrów. Dom jak wiele budowanych w dziewiętnastym wieku był przedzielony na środku sienią, przed domem był ogródeczek kwiatowy, przedzielony również na dwie części gankiem prowadzącym do drzwi wejściowych, na ganeczku stała ławeczka przy parkanie, było to miejsce dla odetchnienia po pracy, albo dla wieczornej pogawędki z sąsiadem. Zacni państwo Wiatrowie zajmowali się swoim gospodarstwem rolnym, pomagali im w tym syn Władysław i córka również Władysława. Syn szczupły, wysoki po za pracą w gospodarstwie, udzielał się w Ochotniczej Straży Pożarnej. Ćwiczył pilnie z druhami strażakami, Jego obecności nigdy nie zabrakło przy gaszeniu pożaru. Był uczynnym, człowiekiem, nie odmawiał swojej pomocy. Córka pani Władysława, miła, spokojna w latach trzydziestych wyszła za mąż za pana Nikodema Zdziabka.
Dom nr 17 to długi, parterowy budynek, w którym mieszkali państwo Jadwiga i Ignacy Olek. Pan Ignacy bardzo zacny obywatel, prowadził warsztat kołodziejski. Świetny znawca swojego zawodu, cieszył się dużym szacunkiem i zaufaniem. Koła które wyrabiał nie miały usterek, znał wszystkie sekrety dobrej pracy kołodziejskiej, przekazał je swoim uczniom- późniejszemu zięciowi panu Stanisławowi Kaźmierczakowi i panu Kazimierzowi Klamrowskiemu. Pani Jadwiga i pan Ignacy mieli dwie córki, Janinę i Halinę oraz syna Henryka. Bardzo kochali swoje dzieci i wzajemnie. Tym boleśniejsza była tragedia jaka ich spotkała, gdy hitlerowska policja zaaresztowała, skatowała pana Ignacego i panią Jadwigę, zabrali ich do więzień, pana Ignacego do Wronek, gdzie w krótkim czasie Go zamęczyli, a panią Jadwigę do Fordonu, gdzie przeżyła wszystkie upokorzenia i cierpienia, aż do końca wojny.
Ostatnim obiektem zamykającym zabudowania rynku, była kuźnia pana Wacława Najtkowskiego. Pan Wacław zawsze trzymał ogień na palenisku, kuł na kowadle żelazne obręcze na koła, lemiesze do pługów i zgrabne podkowy dla koni. Dźwięk młota kowalskiego rozlegał się daleko poza placem rynkowym.
Stronę północną stanowił, długi kanał z wodą, a za nim wysepka ziemi ornej. Kanał został prawdopodobnie wykopany dla potrzeb rynku, gdy w osiemnastym wieku Nekla miała prawa miejskie, to miała też prawo organizowania jarmarków bydlęcych i dla pojenia spędzonego bydła potrzebna była woda, jak również do gaszenia pożarów. Działka ta należała do obywatela Nekli, Floriana Tokłowicza.
Każde miasto czy miasteczko miało swojego patrona, stał On zwykle na rynku, albo innym ważnym miejscu. Nasz plac rynkowy ozdabiał posąg Św. Wawrzyńca. Stał Ten św. Męczennik na murowanym cokole w czerwonym ornacie, wypłowiałym od słońca i deszczu, w lewej ręce trzymał narzędzie swoich tortur, żelazną kratę, a w prawej zieloną palmę, miał łagodne młodzieńcze oblicze. W letnie wieczory, mieszkańcy ryneczku, nieśli swoje światełka i zbierali się wokół figury, aby wspólnie zmówić wieczorne modlitwy, zaśpiewać litanię, łączył nas ten Św. Wawrzyniec na dobre i złe.
Podczas wakacji zjeżdżała i ustawiała się na placu rynkowym, kolorowa karuzela, robiło się wtedy gwarno i wesoło, każde dziecko pragnęło choć raz, przy dźwiękach katarynki, pocwałować na karuzelowym koniku, albo popłynąć w zawrotnym tempie w kolorowej łódeczce, chociaż po tym kręciło się w głowie.
Wielką atrakcją dla nas był przyjazd cyrku również na placu rozbijał swój namiot, z wypiekami na policzkach, oglądaliśmy występy tresowanych zwierząt, pękaliśmy ze śmiechu kolorowych błaznów, albo zatrzymywaliśmy oddech gdy odbywały się pokazy na trapezach aż pod dachem namiotu.
Gdy na rynku było pusto, a dzień wakacyjny i pogodny, wtedy do zabawy wybiegali z domów chłopcy; Heniu Olek, młodszy Mietek Waczyński i Boleś Bartkowiak, trochę starszy Janek Jabłoński i inni koledzy, grali najchętniej w „dwa ognie", palanta albo sztafet(r) wokoło figury Św. Wawrzyńca. Śmigały wtedy opalone nogi, a nie zawsze piłka trafiałam gdzie powinna, czasem trzeba było przepraszać za połamane kwiaty w przydomowych ogródeczkach. Dziewczęta były również zapraszane do tych sportów, chociaż one miały swoje pomysły na zabawę. Najwięcej pomysłów miała zwykle Halinka Waczyńska, rezolutna i wesoła. Zaprosiła kiedyś Marylkę Wiśniewską, aby pokazać jej młode gołębie, zachęciła ja do wejścia na wysoką drabinę do gołębnika, pod sam dach stodoły, gdy już ogląd gołębnika był skończony należało schodzić po drabinie w dół, i tu okazał się kłopot, gdyż Marylka za żadne skarby świata nie chciała schodzić, dopiero Ojciec Halinki zniósł ją na dół. Tak się nieraz kończyły dziecinne pomysły.
Corocznie rynek przeżywał swoje podniosłe chwile, gdy na zakończenie oktawy Bożego Ciała, szła wokół rynku procesja Eucharystyczna. Wszystkie domy były ukwiecone, oświetlone, plac, chodniki przed domami zmiecione, Św. Wawrzyniec umajony, u państwa Waczyńskich czekał pięknie przyozdobiony ołtarz, nad drogą wisiały zielone girlandy, były to chwile skupienia i powagi. Na tę procesję niosło się do poświęcenia, małe wianeczki uplecione z leczniczych ziół i kwiatów.
Rynek miał również tradycje akademii na uroczyste święta państwowe, jak 3 maja i 11 listopada. Zwykle po uroczystej mszy świętej w kościele, zbierał się orszak i maszerowali na plac rynkowy- Powstańcy Wlkp. wśród nich czterech braci Hadadów- Stanisław, Antoni, Franciszek i Andrzej, bracia Wysoccy - Stanisław, Marian i Czesław, oraz wielu ich kolegów gorących patriotów. Maszerowała ofiarna brać strażacka z swoimi komendantem panem Stefanem Gorzelańczykiem na czele. Szli strzelcy w zielonych mundurach - organizacja sportowa oraz dziatwa szkolna z swoim Gronem Pedagogicznym - z kierownikiem szkoły panem Ignacym Wróblewskim, dystyngowanym panem o wojskowej postawie i lekko marsowym obliczu, znakomitym pedagogu i świetnym wychowawcy, którego czarodziejska różdżka (gdy nie można było przemówić do rozumu) sprawiała, że najwięksi urwisie zmieniali się w sumiennych i pracowitych chłopców.
Z panem Gererdem Linke - naszym kochanym wychowawcą, który przez pięć lat, prowadził nas jak ojciec albo starszy brat. Jego uśmiech, życzliwe słowo, Jego pasje harcerskie, śpiewacze, zdobywały serca wielu uczni.
Z panem Józefem, Żwakiem, który mało się uśmiechał, był poważnym, wymagającym, znakomitym polonistą, ceniliśmy Jego dużą wiedzę.
Z panią Anną Zefirian później Linke, panią o ciekawej urodzie i osobowości oraz dużej umiejętności przekazywania wiedzy matematycznej. Miała dla nas matczyne serce.
Z panią Haliną Wojtasiakówną, przemiłą, która nigdy nie miała zagniewanej twarzy, prowadziła swoje harcerki, cieszyła się dużą sympatią uczni.
Najmłodszą z grona nauczycielskiego panią Teodozją Kreślakówną, delikatną i poważną, podziwialiśmy Jej talent plastyczny, lubiliśmy lekcje gimnastyki przez Nią inspirowane. Dopiero po wojnie mieliśmy szczęście poznać Jej wszechstronną wiedzę i duży talent malarski.
Wszyscy nauczyciele byli dla nas sztubaków, największym autorytetem i nie mogliśmy pojąć za co zostali rozstrzelani w październiku 1939 roku - pan Ignacy Wróblewski, Pan Gerard Linke, pan Władysław Kryślak, pan Nowak, pan Walkowiak i wielu tak . samo niewinnych. Pan Józef Zwak zginął w walkach o obronę Warszawy. Pani Halina Wojtasiakówna, została zamęczona w obozie Ravensbruk.
Pozostali jednak, jak żywi w naszej serdecznej pamięci, za ten darowany nam kaganek oświaty, za ten szlachetny drogowskaz życiowy i patriotyczny, który nie raz, prostował nasze ścieżki, a przede wszystkim za dar swojego życia młodego. Cześć Ich Pamięci!!!
Zachowujemy również w swojej pamięci wspomnienie, zasłużonego nauczyciela - kierownika szkoły w Nekli, w czasie okupacji, przed pierwszą wojną światową, który wychował pokolenie powstańców. Mimo pruskich represji pan Walenty Psuja, w konspiracji uczył polskie dzieci języka polskiego i historii, razem z księdzem dziekanem Manickim i swoimi córkami, Anna i Anielą wpajali wśród młodzieży umiłowanie ziemi ojczystej, pieśni i tradycji polskiej. Wspólnie z młodzieżą szkolną, odprowadzali na dworzec kolejowy w Nekli, ochotniczy oddział powstańców i błogosławili wyruszających do walki. To byli skromni, ale bardzo ważni bohaterowie dwudziestego wieku. Może następne pokolenia, obdarzą Ich równie wdzięczną pamięcią.
Wszystkim wspomnianym mieszkańcom, ówczesnego Rynku, z lat trzydziestych, ubiegłego wieku, których nie ma już wśród nas, należy się chwila modlitewnej zadumy. Mam nadzieję, że nie będą się gniewać za te o Nich wspominki.
Zebrała i opisała Maria Chromińska Wykorzystane wspomnienia: Państwa Henryka i Kazimiery Olek Pani Marii Wiśniewskiej-Szumigała Pani Zofii Matuszak Nekla, listopad 2003 r.