Czas tworzy wszystko – czasem łączy, czasem dzieli, czasem niszczy, czasem leczy. Z upływem lat pamięć staje się zawodna, twarze znajomych, przyjaciół, wydarzenia powoli się zacierają – chowają się gdzieś w zakamarkach umysłu i chodzi o to, aby dążyć na ile to możliwe ocalić od zapomnienia, to co pozostało w pamięci. Nie zrobimy tego za pomocą supełków na chusteczce, karteczek poprzyklejanych na szafkach w kuchni, kalendarzach zapełnionych terminami – no fotografie owszem. Napisanie czegoś, to jest coś co wypływa z potrzeby duszy człowieka, coś co się tak bardzo pamięta, coś co się przeżyło na przestrzeni lat i nieważna jest forma pisania, dla każdego jest ona jemu właściwa. Ale w tym wszystkim chodzi o możliwe, obiektywne przedstawienie faktów, wydarzeń z szacunku do historii, wiedzy, przyszłych pokoleń.
Siedemdziesiąt lat historii Gminnej Spółdzielni to w liczbach bardzo dużo, a z perspektywy czasu to takich 70 mgnień, ale to karta historii, kopalnia wspomnień, przeżyć, to nieraz całe życie, które po części spędziło się w zakładzie pracy. I to właśnie moje, z krótką przerwą w Kostrzynie i w Podstolicach, i nie tylko moje całe życie. Czasem dobrze jest z niejednego pieca jeść chleb, ale zacznę od początku.
Pierwsze pokolenie tej historii to 23 członków – założycieli Gminnej Spółdzielni w siedzibą w Podstolicach, a był 3 czerwca 1945r. Nastał 5 lipca 1945r. grupa inicjująca zarejestrowała spółdzielnię w Sądzie Okręgowym w Poznaniu. Na zlecenie władz państwowych w marcu 1948r. Gminna Spółdzielnia połączyła się ze Spółdzielnią Rolniczo-Handlową „Rolnik” w Nekli i odtąd siedzibą była Nekla. Na przestrzeni siedemdziesięciolecia prezesi to: p. Teofil Szubiński (czerwiec 1945r. – styczeń 1947r.), p. Stefan Sołtysiak, p. Zygmunt Wąsowski, p. Jan Zgoła, p. Teodor Moszczenski, p. Jan Zgoła po raz drugi, p. Edward Augustyn, p. Romuald Bajserowicz, p. Wacław Żukowski, p. Franciszek Kordus, p. Stanisław Wrotecki, ponownie p. Franciszek Kordus (najdłużej nam panujący 1.07.1952r.–15.01.1972r.), p. Ryszard Kordus, p. Tadeusz Szafraniak, p. Andrzej Przychodniak, p. Jadwiga Blejwas, p. Halina Zgoła. W pierwszym zarządzie GS, obok prezesa p. Teofila Szubińskiego byli: p. Edward Głębocki pracujący równocześnie jako księgowy i p. Franciszek Zmyślony pełniący jednocześnie funkcję kierownika sklepu. Bardziej stabilny zarząd ukonstytuował się w latach 1952r.–1972r. w składzie: p. Franciszek Kordus – prezes, p. Stanisław Wrotecki (z Brzeźna) i p. Jan Zgoła.
Jan Zgoła – mój ojciec – jako przedwojenny bankowiec po II wojnie światowej borykał się wielce ze znalezieniem pracy, był uznany przez władzę „przeżytkiem burżuazyjnym”, ale nie zważał na to pan Wachowiak właściciel młyna w Nekli i zatrudnił ojca w biurze. I tu ojciec szybko dał się poznać ze swych umiejętności – podejściem do rolników i kulturą osobistą. Młyn słynął jako zakład przemysłowy i „warczał” przez okrągły rok, a furmanki ciągnęły się przez całe Zawodzie. Pan Wachowiak, acz zamożny, człowiek wielkiego serca i w nader trudnym dla naszej rodziny okresie postawił nas na nogi. Szybko bo w 1948r. powołano ojca na prezesa Gminnej Spółdzielni, a potem dołączył jako członek zarządu (1952-1972), powierzono mu działalność skupu.
Początkowy czas był niesłychanie trudny i uciążliwy dla wszystkich, ale pomimo to radość towarzysząca z nadzieją, że coś dobrego się robi i ma się ku lepszemu udzielała się członkom spółdzielni i rodzinom też. Czas był trudny a to dlatego, że zaczynano od zera, nie pobierano przez jakiś czas pensji, towar dowożono rowerami i tymi rowerami w większości przypadków docierano do Środy ze sprawozdawczością i różnymi urzędowymi sprawami, bo tam znajdowała się siedziba jednostki nadrzędnej. Ta uciążliwość zmieniła się w 1955r., gdy gromadę Nekla (dawna jednostka podziału terytorialnego w Polsce) przyłączono do powiatu wrzesińskiego. Istniał już wybudowany przez Spółdzielnię Rolniczo-Handlową „Rolnik” budynek administracyjno-handlowy i po połączeniu w 1948r. stał się własnością Gminnej Spółdzielni Nekla. Poddasze niebawem przeznaczono na biura księgowości. Rowery dowożące towar wkrótce zastąpiono końmi siwkami zwanymi wraz z platformą. I to pan Czesław Pilachowski wraz z ekipą niestrudzenie docierał z towarem do sklepów, tu w Nekli i na wioski też. Towar dowożono w wielkich workach ze Środy, a także artykuły masowe ze stacji kolejowej na plac przy budynku GS – na ten czas było to miejsce wystarczające. Wkrótce GS przejęła w wyniku reformy rolnej obszar bazy w trwały zarząd i użytkowanie i gorzelnię z dawnego majątku hr. Żółtowskich. Spółdzielnia zaczęła tętnić życiem – lata sześćdziesiąte a już lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte to czas prosperity. Częściowy rys dziejów opisano w książce „Nekla – Historia miasta” (z 2011r.) Ja natomiast skupiłam się na tych szczegółach, których w zasadzie w książce nie ma, a jako żywo pamiętam od małej dziewczynki po emeryturę. Słów kilka o ważnej gałęzi działalności – to skup jako, że gmina Nekla rolniczą była. Pieczę nad skupem miał Jan Zgoła, a skupowało się wszystko: płody rolne, złom, makulaturę, szmaty, jaja, szkło, pierze z podziałem na klasy, jeszcze ślimaki, króliki, gęsi i wełnę. No to się biegało do pana Andrzeja Majewskiego z czym się dało, a to z pierzem od kur, szkłem itd., bo w domach nic się nie marnowało, a na książki i jakiś „luksusik” cukierkowy, najlepiej u pana Komorowskiego, trzeba było samemu zarobić. I jeszcze coś tak bardzo (już większej dziewczynie – w biurze ojca bywałam często) utknęło mi w głowie, ojciec podając rękę każdemu rolnikowi a było ich ho, ho! – mówił tak – Co słychać przyjacielu? – A jak mi tłumaczył dlaczego tak bardzo szanuje rolników, odpowiadał – bo widzisz, od myszy do cesarza, każdy żyje z gospodarza – i tak zostało na zawsze w mojej pamięci. Zapewne niejeden rolnik i dalsze pokolenia o tym wiedzą.
Na przestrzeni lat ówcześni prezesi i wiceprezesi swoją postawą, życzliwością, kulturą zaskarbili sobie wielki potencjał szacunku i sukcesu, a nawet na emeryturach byli wielce szanowani.
Jeszcze naprawdę mogłabym dużo więcej i szczegółowiej opisać (robię to późno, ale lepiej późno niż wcale) ale chcę tę rocznicę, ten artykulik, wykorzystać między innymi do podziękowań, których nigdy nie uczyniłam, a tak bardzo chciałam, bo jest za co dziękować! Nastała zmiana pokoleniowa – na miejsce prezesa Franciszka Kordusa prezesem został Ryszard Kordus i to on powołał mnie na główną księgową. To był dla mnie trudny czas, gdyż działalności były wszystkie jakie można sobie wyobrazić z motelem włącznie, jedynej takiej placówki w województwie poznańskim. Po trzydziestu trzech latach pracy p. Edwarda Głębockiego na stanowisku głównego księgowego nastąpiła zmiana i jego funkcję przejęłam ja. Obejmując dział po panu Głębockim a odbyło to się z poszanowaniem wszelkich reguł, jakie na tym stanowisku obowiązują z lustracją włącznie. Mój szef, pan Głębocki był to człowiek na wskroś wyrozumiały, przy tym wymagający ale ponad wszystko otwarty na zmiany. Jako młodsza księgowa wprowadziłam w 1961r. zmiany na wzór GS Kostrzyn, wówczas wiodącej i dużej spółdzielni w województwie poznańskim. Zmiany dotyczyły całej dokumentacji sklepów i gastronomii i zdały egzamin do końca. Dla spółdzielni był to czas urodzaju (lata 70-te i 80-te). Zatrudniano trzysta a może i więcej osób z czego mój dział liczył, ni mniej ni więcej około 20‑tu osób i tak: p. Stanisława Burzyńska (przychodziła skoro świt), p. Jolanta Balicka, p. Danuta Twarożek, p. Halina Zgoła, p. Halina Plucińska, p. Halina Kapcińska, p. Grażyna Bączkiewicz, p. Lucyna Kowalczyk, p. Irena Baum, p. Bożena Kazecka, p. Barbara Wydrzanka, p. Stefania Kierzek, p. Dorota Matuszewska, p. Dorota Malczewska, p. Barbara Nowacka, p. Teresa Jackowska, p. Wacław Piwowarczyk, p. Zygmunt Dudek.
Tym, którzy ze mną pracowali dziękuję jak tylko dziękować potrafię, tym co są na emeryturach i tym co jeszcze pracują. Przez cały okres mojej pracy z wami nigdy mnie nie zawiedliście jak to się pięknie mówi w zdrowiu i chorobie też. Nie zapomniałam o tych wspaniałych, które odeszły na zawsze: p. Monika Kaminiecka, p. Maria Frankiewicz, p. Maria Hadada, p. Maria Rudnicka, p. Barbara Plucińska, p. Gertruda Kubisiak, p. Urszula Hadada (która jako jedna jedyna biegle posługiwała się biurowym drewnianym liczydłem) – odeszłyście dużo, dużo za wcześnie, chociaż nigdy tego nie przeczytacie – pozostały rodziny i im powiem – bądźcie dumni, bądźcie bardzo dumni z ich pracy, one pozostaną w naszej pamięci póki my żyjemy. Bez waszego wsparcia moi „współksięgowi” i wszyscy, wszyscy inni m.in. kierownicy sklepów, zakładów produkcyjnych, usługowych, gastronomicznych bez waszej życzliwości, pracowitości to ja niczego bym nie zdziałała, a skoordynować całość to wysiłek nie lada i za to zrozumienie dziś tak bardzo pięknie dziękuję. Na przestrzeni lat pracownicy księgowości, czy to zmieniając miejsce zamieszkania, czy chcąc się usamodzielnić zaraz dostawali stanowiska kierownicze (w zasadzie głównych księgowych), np. p. Barbara Plucińska we „Fiacie”, p. Maria Kwiatkowska-Marciniak w Spółdzielni Mieszkaniowej w Poznaniu, p. Stefania Kierzek, p. Maria Czapczyk, p. Jadwiga Witoń i inni. Gminna Spółdzielnia w ogólności a księgowość w szczególności była szkołą kadr.
Nie mogę nie wspomnieć o pani Monice Kaminieckiej – mojej pierwszej zastępczyni, postaci charyzmatycznej, co to wszystko wiedziała i wszystko umiała. Ile ja jej zawdzięczam, to że z nią współpracowałam poczytuję sobie za szczęście i dar losu, choć tylko przez dwa lata ale zdążyła mi przekazać to co najważniejsze. Zmarła mając 49 lat stanowczo za wcześnie. Moniko – choć nigdy tego nie usłyszysz powiem krótko, ale z całego mojego serca dla twojej rodziny – byłaś wielka, byłaś wzorem do pięknego naśladowania jak można być życzliwym, szlachetnym – byłaś unikatem. Cześć pamięci pani Monice Kaminieckiej! Osobiście dziękuję panu Ryszardowi Kordusowi, znakomitemu ekonomiście – pomagał rozszyfrowywać zarządzenia, które zanim ukazały się w Dzienniku Ustaw były publikowane w gazecie „Rzeczpospolita”, również dziękuję za zaufanie i wszelką współpracę. Po odejściu pana Ryszarda Kordusa na burmistrza bywało różnie.
Mojego ojca, Jana Zgołę, zastąpił Jan Jaraczewski. Drogi nasze z Janem zaczęły się w GS Kostrzyn (początek mojej pracy 1957r.) i skończyły się w GS Nekla (lata 90-te). Z pewnością nie jestem w stanie wszystkich wymienić z osobna, ale tym wszystkim, wszystkim, którzy przyczynili się wówczas na czasy prosperity, powiem nie tylko w swoim imieniu, wielkie podziękowanie. To prawie 40 lat naszego wspólnego życia w pracy. Dzięki wypracowanemu przez wszystkich zyskowi (corocznemu), około trzech milionów, były 13-te pensje, zabezpieczony na dużą skalę rozwój inwestycyjny, bardzo ważne sprawy socjalno-kulturalne. Ten piękny nasz kraj zwiedziliśmy od morza po Tatry, żadna operetka nam nie umknęła a to co przeżyliśmy z Laskowikiem „Mazowszem” czy „Śląskiem” to dla nas niepowtarzalne wspomnienie. A któż nie pamięta corocznych wypadów do NRD, to była dopiero frajda kupować co się chciało.
Pion nasz spółdzielczy (przeszło 50 spółdzielni) z leszczyńskim i konińskim włącznie, posiadał dwie szkoły: Technikum Ekonomiczne i Gastronomiczne w Pile. Było to dla nas o tyle ważne, że po zdaniu egzaminów wstępnych pierwszeństwo miały dzieci spółdzielców. Cztery osoby za moich czasów skończyły TE. Pion nasz posiadał też dom wypoczynkowy w Kołobrzegu „Lech” i w Boszkowie koło Leszna. Na wczasy kolejka obowiązywała – też spółdzielnia partycypowała w kosztach utrzymania obiektów – no starczało. Dla nas wszystkich był to czas trudny, ale łaskawy – wypracowaliśmy emerytury, jakie by one nie były, a były takie jak przepisy i możliwości zakładu na to pozwalały.
Żal czasem bierze, że praca się skończyła, trzeba się rozstać, zostawiając za sobą, to co się pomimo wszystko kochało z wielkim trudem zdobywało i nigdy się już nie powtórzy. Ale w tym wszystkim najważniejsze, że ma się przekonanie, że się nikogo nie skrzywdziło. Wręcz przeciwnie – jak mi kiedyś podano pomocną dłoń ja nikomu pomocy nie odmówiłam i to poczytuję sobie za moje życiowe szczęście. Do efektów każdy dochodzi swoją własną drogą trzeba w sobie uruchomić pokłady pokory, życzliwości, cierpliwości – bez tego nie da się pracować a nawet żyć. Każdy z nas w życiu dostał coś od losu a mój los i moich „współksięgowych” to fakt, że wszyscy czuliśmy, że tu jest nasze miejsce i nikt z nas nie wyobrażał sobie innej pracy i po raz drugi wybór padłby na pracę w księgowości. Wspomnę o tym ile nadgodzin przepracowaliśmy bez wynagrodzenia, uskładałaby się co najmniej druga taka emerytura. Ale nasz czas był nienormowany.
Na kanwie moich wspomnień przedstawiłam pokrótce kawałek historii, bo chociaż artykulik trochę przydługawy jest to tylko ździebełko tego co się wydarzyło przez blisko 70 lat. Dziękuję za pomoc i za przypomnienie niektórych faktów jak i za fotografie p. Ryszardowi Kordusowi, p. Marii Czapczyk, p. Teresie Jackowskiej, p. Teresie Balcerzak, p. Alicji Dzierżewskiej.
Po naszym odejściu (lata 90-te) nastała nowa era, nowe czasy ale to już całkiem inna historia.
I na koniec zacytuję coś bardzo mądrego i zawsze aktualnego, a powiedział to Napoleon Bonaparte: „Potomność powinna sądzić ludzi i rządy tylko w świetle ich czasów i okoliczności w jakich przyszło im działać.”
Pomimo wszystko nie da się wymazać z pamięci, że była to wspaniała i ciekawa historia Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Nekli.
Elżbieta Frąszczak