Pamiętam ten czas, gdy dziadek z głową w głośniku słuchał na falach krótkich radia Londyn (BBC) lub Wolnej Europy. Tylko stamtąd można było się dowiedzieć prawdy. Dziś, po długim czasie, z Londynu otrzymaliśmy prawdziwą historię nekielskiego bohatera. Mowa o Ignacym Stachowiaku, powstańcu wielkopolskim, spokrewnionym z wieloma rodami nekielskimi między innymi Stachowiaków, Szumigałów, Siwków, Najtkowskich. On to spisał swe przeżycia podczas II wojny światowej i przekazał do Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Wersja prawdziwa, spisana jego ręką, różni się od tej podanej w mojej książce Ziemia Nekielska w Powstaniu Wielkopolskim 1918/1919.
Tam opisałem, z braku innych źródeł, drogę Ignacego taką samą, jaką przeszli żołnierze polscy, uczestnicy tamtych walk. Tymczasem okazało się, że nasz bohater został poważnie ranny i odłączył się od macierzystego oddziału. Jednak wkrótce okazało się, że spotkało go coś gorszego: popadł w sowiecką niewolę a raczej więzienia.
Oddajmy jemu głos (pisownia oryginalna):
W dacie 08.09.1939 r.
"Wracając do własnych oddziałów przez palącą się wioskę, wyrzuciłem z jednym kapralem 3 motocykle i jedno auto, auto niemieckie, ze zagrody, żeby się nie spaliły, poczem przekradałem się dalej przez palącą się wioskę, gdzie natknąłem się na grupę Niemców leżących w rowie przydrożnym. Mając 5 granatów ręcznych przy sobie zacząłem ich obrzucać, przyczem przy przygotowaniu do trzeciego rzutu zostałem ranny w rękę i w bark. Granat jednak wyrzuciłem i to celnie, w skutek czego Niemcy zaczęli całością uciekać w pobliską kukurydzę. Wyżej wspomniany kapral, który znalazł się w pobliżu dwóch Niemców położył z wolnej ręki z kb. Ja w tym momencie straciłem przytomność ze zbyt wielkiego upływu krwi – zostałem uratowany przez jedną niewiastę filiżanką śmietany wobec tego przytomność uzyskałem z powrotem. Następnie po prowizorycznym obandażowaniu ran wyniesiono mnie z terenu walki przez bagna na szosę prowadzącą w kierunku przeprawy, gdzie na wozie amunicyjnym zostałem przewieziony nad Dunajec. Według otrzymanych wiadomości na przeprawie Niemcy zostali w rejonie Biskupic rozbici całkowicie, komp. b. dobrze. Na przeprawie oddałem dowództwo por. Buzkowi, z tym, że ja w niedługim czasie powrócę. Poczem przeniesiono mnie na drugą stronę do batalionowego punktu opatrunkowego. Po dwóch dniach dotarłem do szpitala polowego Nr V., który przygotowywał się do ewakuacji i rankiem wywieziono mnie na podwodach łącznie ze 105 rannymi z jednym lekarzem do Krasnego Stawu. Szpital w Krasnym Stawie rannych nie przyjmował, gdyż sam szykując się do ewakuacji. Wobec czego lekarz transportu zdecydował się transport przeprowadzić w kierunku na Hełm, gdzie nas spotkał ten sam los co w Krasnym Stawie. Skierowano nas na Kowel. Po przybyciu do Kowla, gdzie przenocowaliśmy w mieście na noszach, gdyż szpitale były przepełnione (było to dnia 17 września 1939). Transport rannych udał się w kierunku na Sarny, zaopatrzony w bandaże uzyskane z rekwizycji, którą przeprowadził lekarz po aptekach. Na drodze bocznej Kowel – Sarny na 20 km we wiosce, której nie pamiętam, zarządzono postój w szkole celem przeprania bandaży i zaopatrzenia rannych. Około godz. 2-ej tego samego dnia po ugotowaniu i spożyciu nieco strawy dowiedzieliśmy się, że bolszewicy wtargnęli z zamiarami wrogimi w granice Polski.
Wrażenie wśród rannych było straszne – po jakiejś godzinie jakiś staruszek przyszedł nam donieść, że tamtejsi komuniści mają zamiar na transport napaść i żebyśmy jak najwcześniej wyjeżdżali. Postanowiliśmy wrócić do Kowla, ubezpieczając się trzema k.b. (karabinami) któreśmy posiadali. Przy wyjeździe oddano do nad kilkanaście strzałów jednak bez większych następstw.
Wieczorem przybyliśmy do Kowla z powrotem nocując w domu Policji Państwowej i rano dnia 19.09. nastąpiła likwidacja transportu rannych – część umieszczono w szpitalu, druga część w naprędce zorganizowanych przytułkach, część pozostawiono własnemu losowi tj. lżej rannych. Ja zostałem umieszczony w szpitalu polowym, gdzie warunki były zastraszające – dyscyplina rozluźniona, sanitariusze nie troszczyli się o rannych, kucharze za wielką prośbą zaczęli gotować strawę. Wobec powyższego stanu ciężar opieki padł na siostry i lekarzy, poza tym przyszły z pomocą panie z miasta. Nadmienić należy, że w czasie transportu od początku aż do Kowla straciliśmy około 40-tu rannych, częścią zmarli, częścią zostali zabici w czasie nalotów niemieckich. Dnia 5.10.1939 r. po przyjściu nieco do siebie zdołałem przy pomocy jednego medyka o 11-ej w nocy uciec i przenieść się na mieszkanie prywatne do p. Ziembickich z zamiarem wyjechania za granicę do Francji. Dnia 10.10.1939 po zaopatrzeniu się w bandaże, środki lecznicze oraz uzupełnienia ubrania ze wspomnianym medykiem (zdaje się, że Studnicki z miasta Koła ofic. rez.) wyjechaliśmy z Kowla o godz. 16-tej w kierunku na Lwów, poczem na Śniatyń. Do Śniatynia przyjechaliśmy w nocy bez poważniejszych przeszkód. Natomiast po opuszczeniu stacji kolejowej przedzieranie się w kierunku granicy, zatrzymano nas przez milicję miejską i aresztowano, poczem odtransportowano do Kołomyji na przesłuchanie a stamtąd do więzienia w Stanisławowie. W Stanisławowie przez cały czas aż do zwolnienia siedziałem w następujących więzieniach:
-Stanisławów do 13 grudnia,
-w Horonie od 22 grudnia 1939 do 1 kwietnia 1940 r.,
-następnie w Mikołajowie do 5 lipca 1941 r.,
poczem odtransportowano podczas bombardowania niemieckiego do Tomska, skąd dnia 28 sierpnia 1941 zostałem zwolniony na wolność, otrzymując 25 rubli na rękę.
Po miesiącu przy zarobieniu nieco funduszów wyjechałem z Tomska z transportem 160 ludzi do Buzułuku celem zgłoszenia do armii polskiej, skąd zostałem odesłany do miejscowości Tockoje [W czasie II wojny światowej (wrzesień 1941-styczeń 1942) rejon formowania 6 Dywizji Piechoty Armii Polskiej na Wschodzie, której dowódcą został gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz.] gdzie zostałem przyjęty do wojska.”
Dalsze losy związane z Armią Andersa będą także wyjaśniane. O naszym bohaterze nie zapomnieli w Skoczowie.
Ignacy Stachowiak (klęczy) prawdopodobnie podczas ćwiczeń Obrony Narodowej w Skoczowie