Spotkanie po latach
Jest niedzielne przedpołudnie 24 czerwca 2007 r. Przygotowujemy się do tak długo oczekiwanego spotkania rodziny Szalatych i naszej - Filipiaków, sąsiadów z poleskich Staniewicz, a potem współtowarzyszy syberyjskiej tułaczki. Moja mama, specjalnie na tę okoliczność, przygotowała teczki ze zdjęciami, mapami, dokumentami, które bardzo dokładnie i szczegółowo, z pomocą babci Celinki, opisała. Na jednej z map zaznaczyła nawet drogi i domy, w których mieszkały rodziny Szalatych, Wiśniewskich, Szydłowskich, Wichrów, Filipiaków. Spakowała także pieczołowicie przechowywane przez lata pamiątki : miseczkę w ludowe, ukraińskie wzory i buciki , które moja babcia kupiła jej w 1946r. w Rownoje nad Wołgą. Mój mąż zaś przygotował zdjęcia starych domów i cmentarza w Karpogorach, przysłane przez, współpracujących z nami, dziennikarzy karpogorskiej gazety "Pineżje". Karpogory to miejscowość w Archangielskim Obwodzie, w której kilka miesięcy przebywały nasze rodziny. Tam urodził się pan Bolesław Szalaty. Tam też zmarli i zostali pochowani moi pradziadkowie Rozalia i Antoni Filipiakowie oraz ich najmłodszy syn, 9- letni Tadeusz.
Jedziemy do Nekli : mama Barbara, tata , mąż i ja. Niestety nie jedzie z nami moja babcia. Ma 94 lata i tego dnia nie czuje się najlepiej. Wielka szkoda , bo wszyscy liczyli na jej przyjazd. Tysiące myśli, pytań kołacze się w głowie, serce bije coraz szybciej. Mijamy kolejne miejscowości i wreszcie dojeżdżamy do Nekli. Zatrzymujemy się na parkingu. Podjeżdżają kolejne auta. Wysiadają z nich ludzie, którzy serdecznie uśmiechają się do nas , witają się. Wszyscy jesteśmy niezwykle przejęci. Padają pierwsze imiona, nazwiska i .pierwsze łzy. W progu wita nas pani Maria Szalaty, córka pana Wiktora, gospodyni dzisiejszego spotkania. Do tej pory znaliśmy się tylko z długich rozmów telefonicznych, teraz możemy się uściskać i ucałować. Wchodzimy na salę. Czeka tam na nas pan Wiktor. I znowu łzy, drżą ze wzruszenia ręce, głos więdnie w gardle. Pojawiają się kolejni członkowie rodziny państwa Szalatych ze swoimi najbliższymi: pani Kazimiera Nowaczyk, pani Zofia Matecka, pani Bolesława Głowacka, pani Seweryna Garczyk, pani Jadwiga Dębicka, pan Czesław Szalaty, pan Bolesław Szalaty. Na spotkanie przybyła również moja ciocia Cecylia z Wojtczaków Kazecka i jej syn Czesław, których pomógł mi po latach odszukać pan Jerzy Osypiuk Powitaniom i uściskom nie ma końca.
Po oficjalnym rozpoczęciu spotkania i wysłuchaniu hymnu Sybiraków, wspólnie oglądamy dokumenty, zdjęcia, książki, mapy, plany, pamiętniki, kroniki, zachowane pamiątki. I rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy. Bez końca. Ze wzruszeniem słuchamy, cudownie czytanych przez panią Krystynę Osypiuk fragmentów pamiętnika pani Bronisławy Szalaty. Opis dramatycznych przeżyć jej najbliższej rodziny - śmierć maleńkiej córeczki, walka o życie synków Czesława i Bolesława, praca ponad siły, głód, poniewierka, przywołują wspomnienia u tych, którzy doświadczyli tragicznego losu zesłańca.
Czas mija szybko, zbyt szybko. Jeszcze tyle niedokończonych opowieści, rozmów. Jeszcze tyle pytań, tyle niewyjaśnionych spraw. Musimy się już powoli żegnać. Czeka nas powrotna droga do Bydgoszczy. Zamierzamy jeszcze odwiedzić nekielski cmentarz, by pomodlić się przy grobach naszych najbliższych z rodziny Wojtczaków, których nigdy nie było nam dane poznać.
Jak powitaniom, tak pożegnaniom i uściskom nie ma końca. I znowu łzy. Czy jeszcze się zobaczymy? Czy dokończymy rozmowy? Czy zdążymy zadać pytania i usłyszymy na nie odpowiedź? Czas pokaże. Pewne za to jest, że stanowimy jedną, wielką, sybiracką rodzinę
Beata Rutkowska, Bydgoszcz