Ocalony
Mam dwadzieścia cztery lata
Ocalałem
Prowadzony na rzeź.
To są nazwy puste i jednoznaczne:
Człowiek i zwierzę
Miłość i nienawiść
Wróg i przyjaciel
Ciemność i światłość
Człowieka tak się zabija jak zwierzę
Widziałem:
Furgony porąbanych ludzi
Którzy nie zostaną zbawieni.
Pojęcia są tylko wyrazami:
Cnota i występek
Prawda i kłamstwo
Piękno i brzydota
Męstwo i tchórzostwo
Szukam nauczyciela i mistrza
Niech przywróci mi wzrok, słuch i mowę
Niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia.
Mam dwadzieścia cztery lata
Ocalałem
Prowadzony na rzeź.
Tadeusz Różewicz
Wspomnienia Córki Skazańca…
O serca ludzkie! O ludzka pamięci, o biedne słabe istotki.
Cierpi, kto ma lepszą pamięć, kto gorętsze ma serce niż wszyscy,
Lecz któż przeciw ogólnemu prawu co podoła? Zapomnienie jak pleść pokrywa ,
Cokolwiek się osamotniło’’
Józef Ignacy Kraszewski
Wojna nie powinna wdzierać się w dziecięce życie, bo pozostawia ślady, które nigdy nie zostaną zatarte. Moje wspomnienia wojenne związane są przede wszystkim z pamięcią o śmierci Ojca – Wincentego Domagały, który przed wojną był organistą w Opatówku. Jestem jak drzewo okaleczone Jeszcze teraz, w jesieni życia, liście tego drzewa błądzą po dawnych drogach… od Zasutowa po Małą Górkę. Ta droga jest najbardziej zakodowana w mojej pamięci…
P tej drodze wielokrotnie biegałam, gdy miałam 12 lat – w maju 1941 r.
15 maja rozeszła się wiadomość, że w nocy spalił się budynek gospodarstwa w Małej Górce u Niemca ,, po Majchrzakach’’. Nazwiska nowych osiedleńców niemieckich nikt nie pamiętał od razu – mówiono o nich ten ,,po Majchrzakach’’, ,, ten po Kaczmarkach, Kierkowskich itd. ,,W związku z tym czwartkowym pożarem zostało aresztowanych wielu mężczyzn z Małej Górki i okolic. Pamiętam dokładnie, że w niedzielę 18 maja, kiedy zbliżało się południe i wróciliśmy z kościoła w Opatówku, został aresztowany mój ojciec. Przyszło po niego dwóch Niemców : ,,zielony’’ i ,,czarny’’.
Zatrzymanych zawieziono do Wrześni, a potem do Poznania. W środę macocha wybrała się do Małej Górki. Przyniosła złe wiadomości: chłopki kopią dół między tym Niemcem po Majchrzaku, a tym po Kaczmarku. Aresztowanych mają przywieść i pozabijać za ten ogień, co był w zeszłym tygodniu u Niemca. Czy to jest możliwe?
Jest czwartek, 22 maja 1941 roku. Skoro świt obudził się. Postanowiłam tam pójść. Może będę widziała Ojca ?Poszłam bez jedzenia, boso, w drewnianych pantofelkach i fartuszku. Była godzina 700 lub 730 . droga była pusta…
Zaszłam do rodziny p. Wojciechowskich i zapytałam się starszej gospodyni, czy to prawda, że będą zabijani. Pani Wojciechowska potwierdziła wiadomości i poleciła, żebym pobiegła po mamusię. Podobno będzie można się pożegnać ze skazanymi. Pobiegłam do Zasutowa, ale macoch nie chciała iść. Razem z bratem wracałam – biegliśmy do Opatówka, a potem szliśmy coraz wolniej i niepewnie do Małej Górki. Gdzieś daleko od strony wsi słychać było śpiew w niemieckim języku. Pyzatym od strony Podstolic przez łąki i pola na przełaj szła zgraja umundurowanych Niemców: ‘’ żółtych’’ – SA, ‘’ czarnych’’ SS i ‘’ czarno – żółtych’’ NSKK. Mijają nas grupy ludzi na rowerach, ktoś śpieszył motocyklem… Z daleka widać było wielu ludzi.
Z tyłu nadjechały dwa samochody ciężarowe i wyprzedziły nas. Jada wolno, bo to droga polna, pełno dziur… Silnik tak wył, stękał, jakby to jęki serc był… Z tyłu siedzą żołnierze twarzą do nas zwróceni. Aż pięciu siedzi tak ciasno jeden przy drugim.
Skręcili już w lewo do wsi. Jeden pojechał , drugi zaraz za zakrętem staną. Zepsuł się. Przyśpieszyliśmy kroku. Widzimy, że z tej ciężarówki wychodzą wojskowi i cywile. Ojca miedzy nimi nie ma. Wszyscy tacy jednakowi – włosów nie mają. Niemcy ustawili ich i pomaszerowali do wsi. Samochód dogonił ich, kiedy dochodzili do zabudowań. My zbliżyliśmy się do rowu, który przepływał poprzek i tu się zatrzymaliśmy.
- O Jezu, Jezu, żeby Go tylko nie bolało. Panie Boże, ratuj go! – krzyczę i po paru sekundach była pierwsza salwa. Krzyczymy:
- Tatuś nie żyje, Tatuś nie żyje!
Myślałam w pierwszej chwili, że to już koniec strzelania, bo skąd mogłam wiedzieć, ilu ich tam jest? Patrzyłam w tamtym kierunku, jacyś ludzie pochylali się, jakby klękali. Co tam się dzieje? Za chwilę druga salwa z karabinów. Znów krzyczę, latamy w kółko… Ludzie znów się pochylają… I już jest trzecia salwa, czwarta i piąta. Krzyczę to samo…
Zrobiło się cicho.
Cofnęliśmy się z bratem do głównej drogi i biegliśmy do wsi. Przystanęliśmy przy zagrodzie p. Wojciechowskiej, bo tam stały przy furtce płaczące kobiety. Za chwile idą p. Kurpik, Wojtkowiak i Wojciechowski. Serce mi zabiło żywo – to nie ich przywieźli na zabicie… Pan Wojciechowski idzie pierwszy, ręce trzyma daleko od siebie – tak jakoś sztywno, całe zakrwawione. Pytam: - Panie Wojciechowski, a gdzie Tatuś?
- Organista? Nie wiem, Nie wiem.
- Organista przecież nie żyje, co ty mówisz, przecież wiesz… - powiedział pan Kurpik.
Każdy z nich miał swoją radość, weszli do domu. My zostaliśmy sami na drodze…
- Pojedziemy do domu – mówi cicho. Szliśmy powoli tą samą drogą, którą przyszliśmy
- Złączyłam palce obu rąk i tak tę ręce trzymałam na głowie. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że ja tę ręce muszę mieć na głowie…