Leon Kemnitz urodził się 17 sierpnia 1891 roku w Zielonowie. Był człowiekiem bardzo skromnym, ale wszechstronnie uzdolnionym. Już w wieku 15 lat pracował jako organista. w ten sposób zarabiając na życie utrzymywał swą niewidomą matkę i rodzeństwo. Ojciec jego ciężko chorował i wcześnie zmarł. W 1920 roku ożenił się z panną Anną z Bączkiewiczów, której rodzice mieli kuźnię w Kleszczewie.
Trzej bracia Anny Bączkowskiej byli nauczycielami. Również Leon, jej mąż nim był. Od 1930 roku pełnił funkcję kierownika 6 - klasowej Szkoły Podstawowej w Kleszczewie. Małżeństwu Kemnitz nie szczędziło wiele trudów życia codziennego. Największym ich szczęściem była czwórka dzieci - pani Lidia i jej trzech starszych braci: Felicjan, Zenon i Joachim. Pani Lidia była jeszcze dzieckiem, kiedy żył ojciec. Pamięta go jako człowieka skromnego, zamyślonego, pełnego troski o żonę i dzieci. Był długoletnim członkiem ZNP. Pomimo że wiele godzin spędzał w szkole, był działaczem społecznym. Ciągle otaczały go wianki młodzieży na kółkach teatralnych lub w czasie nauki gry na różnych instrumentach muzycznych. Kochał muzykę i teatr. Prowadził kursy nauki z zakresu szkoły podstawowej dla dorosłych.
Pierwsze lata okupacji
Z dniem 1 września 1939 roku, kiedy nauka w szkole została zawieszona, ojca zatrudniono w gminie jako tłumacza dokumentów z języka polskiego na niemiecki. Pracę tę wykonywał tylko do1940 roku, bowiem Niemcy podejrzewali, że niektóre wiadomości przedostają się do Polaków i zrezygnowali z jego usług. Był to bardzo trudny okres w życiu naszej rodziny. Panował głód, zabrano nam kartki na żywność, Niemcy wywieźli z naszego mieszkania wszystkie cenne meble dywany. Mimo wielu prześladowań podczas okupacji niemieckiej, przez cały czas ojciec prowadził tajne niezorganizowane nauczanie języka polskiego. Pamiętam jak ojciec był wzywany przez miejscową żandarmerię i straszliwie bity. Wszyscy we wsi wiedzieli, że wezwania były spowodowane donosami na ojca, których autorem był miejscowy Polak, który został Volksdeutschem i pracował w Urzędzie Niemieckim w Kleszczewie. Jednak najgorsze były dni, kiedy na przesłuchanie brano także moich braci. Bito ich i torturowano na oczach ojca. Próbowano w ten sposób zmusić go, aby powiedział, z kim utrzymuje kontakty i komu pożycza polskie książki.
Wezwany jako zakładnik - ostatni raz
Ojciec był często wzywany przez Niemców i przetrzymywany jako zakładnik na okres wyjaśnień popełnionych rzekomo przez Polaków przestępstw przeciwko Rzeszy. I tak też stało się 21 maja 1941 roku, kiedy na wieś do naszego mieszkania przyjechało gestapo. Mama, zgodnie z prawdą, powiedziała, że ojca nie ma. Zabrali ze sobą mojego najmłodszego barta Joachima, aby mógł rozpoznać ojca. Przeszukiwali dom po domu całą wieś. Jeden z byłych uczniów ojca ostrzegł go, że jest poszukiwany przez gestapo i żeby się ukrył. On nie skorzystał z tego ostrzeżenia. Wychodząc Niemcom naprzeciw powiedział, że nie czuje się w niczym winny Niemcom. Gestapo zabrało ojca do Środy Wlkp., gdzie maltretowano go, pozostawiając liczne ślady okaleczeń. Świadkowie opowiadali, że jasny garnitur, w który ubrał się niemal zawsze, był poszarpany i ociekał krwią. Gestapo woził ojca w odkrytym samochodzie po całym mieście, obwieszczając wszystkim, że tak skończy każdy zdrajca. Dnia 22 maja 1941 roku został przewieziony do wsi Mała Górka, która w ówczesnych czasach leżała w powiecie średzkim.
(Opracowała Barbara Antoniewicz fragment reportażu WWW.TYGODNIK–ŚREDZKI.PL)